Dziwne wizje w wydaniu świątecznym, czyli ciekawe przypadki z serii What The...?! - Recenzja 10 numeru "X-Mas Special"
Powoli zbliżają się święta, lecz nim to nastąpi do grzecznych młodszych, a czasem nawet starszych przybędzie pewien miły siwy Pan. Z okazji mikołajek chciałbym przedstawić Wam pewną historię prosto ze stajni Marvela. Zapraszam na krótką analizę 10 zeszytu serii What The...?! X-Mas Special.Rok wydania: 1991Postacie: Col. Gate, Doctor Doom, Milk and Cookies, Santa ClausAutorzy: Byrne, Fisch, Fields, Lobdell, Moede, Vozzo, Tyler
Nim zaczniemy analizę tytułowego zeszytu małe ostrzeżenie. Obawiam się, że nie będę w stanie uniknąć spoilerów, więc jeśli ktoś bardzo chce zrobić sobie samemu niespodziankę, to zapraszam do ogólnego podsumowania na końcu. Dodatkowo w tekście skupię się na pierwszych dwóch opowiadaniach zawartych w tym wydaniu, albowiem w zeszyciku pojawiły się 4 krótkie historyjki. Moim zdaniem jedynie pierwsze dwie są warte uwagi ze względu na ciekawe podejście oraz tematyką pasującą do pierwszego zimowego wpisu (TAK! Grudzień może przynieść nam jeszcze parę świątecznych wpisów).
By zrozumieć sens komiksu What The...?! musimy wytłumaczyć sobie, jaki jest zamysł całej serii. CO DO?! to zbiór 26 zeszytów powstających na przełomie lat 80 i 90 ubiegłego wieku. Była to zbieranina różnych historii spod ręki różnych artystów (m.in. Stan Lee czy John Byrne). Marvel postanowił nie ograniczać się do konkretnej tematyki, a jedyną ideą przyświecającą całemu przedsięwzięciu było totalne szaleństwo w przeróżnych uniwersach oraz parodia najróżniejszych bohaterów (nie tylko od M.). To właśnie tam pojawili się tacy bohaterowie jak Spider-Ham będący złośliwą satyrą dla człowieka pająka. Tak więc zapraszam Państwa do 1991 roku!
Pierwsza historia zatytułowana I'll Be Doom For Christmas autorstwa Scotta Lobdella, Johna Byrne'a, Daniela Vozzo oraz Jade'a Moede to prawdziwa świąteczna jazda bez trzymanki. Już na drugiej stronie komiksu możemy zobaczyć jak biedny Święty Mikołaj wpada w potężne sidła Doktora Dooma. Ktoś mógłby pomyśleć, że jeden z najważniejszych czarnych bohaterów Marvela specjalnie dybał na poczciwego staruszka. Nic bardziej mylnego! Tak naprawdę święty przypadkowo wpada w system zabezpieczeń twierdzy Victora podczas lądowania swoimi magicznymi saniami. Wypadek doprowadza do uszkodzenia Mikołaja (przyznam, że z powodu słabej jakości zeszytu, początkowo miałem wrażenie, że doszło nie do urazu, a dekapitacji...), wskutek czego Doom otrzymuje bardzo ważną misję ocalenia świąt.
Początkowo Victor nie jest zadowolony z tego faktu, ale dość szybko decyduje się na rozniesienie prezentów wszystkim potrzebującym. Pewne zrządzenie losu sprawia, że trafia on do swoich arcywrogów w postaci Fantastycznej Czwórki, która dostrzega go w trakcie skradania się do choinki od razu posądzając go o czyn godny Grincha.
Różnica poglądów doprowadza do wymiany ciosów na dachu sierocińca (?) gdzie walczącego Mikołaja Dooma dostrzegają dzieci. Victor stawiający sobie dziecięce szczęście i wiarę w Świętego na pierwszym miejscu błyskawicznie wymyślił historyjkę o tym, że Fantastyczni, Captain America, który pojawił się w międzyczasie czy Speedball to jedynie jego pomocniczy i oni tak się po prostu bawią. W ten sposób wszyscy otrzymują swoje prezenty, a cała historia kończy się jednym wielkim happy endem rozgrzewającym serducho.
Przyznam, że pomimo wielkiego trudu w czytaniu opowiastka o świątecznej odmianie Dooma była naprawdę zabawna oraz urocza. Co prawda bardzo ciężko przebrnąć przez nieco koślawe odręczne liternictwo oraz malutkie zapełnione tekstem chmurki, ale jeśli kogoś nie odrzuca retro stylistyka lat 80 to warto spróbować podejść do tej pozycji.
Komentarze
Prześlij komentarz